Kiedy klient trafia na gruchota

2017-01-13 07:00:00 (ost. akt: 2017-01-12 15:33:43)
Kiedy klient trafia na gruchota

Autor zdjęcia: Pixabay

Odkąd powstał samochód, kupujący chcieli mieć jak największą pewność, że dany egzemplarz jest bez wad. Dotyczy to przede wszystkim aut używanych. Jakie rady dawano więc kupującym kilkadziesiąt lat temu? Czy są one aktualne również dzisiaj?

Przypuśćmy, że dany klient trafia na jakiś stary gruchot o napędzie łańcuchowym. Jeżeli niesumienny sprzedawca pozna przypadkiem z jakiegoś odezwania się, że kupujący nie bardzo jest kuty w tej materii, to wtedy przytoczy cały szereg dobrych stron napędu łańcuchowego, przekona danego klienta, że akumulatory, starter, oświetlenie elektryczne itp. dzisiejsze ulepszenia są tylko głupim wymysłem Francuzów, że to wszystko diabła warte i, że nie ma to jak rozruszanie korbą, światło acetylenowe itd. itd. Przy zakupie samochodu nie radzę brać doradców, chyba że tylko osoby dobrze obeznane i fachowe, inne bowiem albo wezmą procent od sprzedającego, albo powiększą tylko niepotrzebnie nasze wątpliwości". Takie rady równo 90 lat temu dawał Stanisław Szydelski w poradniku dla kupujących — "Badanie i ocena samochodów", jaka została wydana w Warszawie w 1926 roku.

Dziś również kupujący ma wiele dylematów wybierając dane auto: brać nowszy model czy starszy? Ten z automatyczną czy manualną skrzynią biegów? Wreszcie, naszpikowany elektroniką czy raczej nie? Tych pytań przybywa, bo i technika poszła bardzo do przodu...

Wróćmy do czasów międzywojennych, kiedy to, jak pisze autor we wstępie do swojego poradnika, rynek polski przepełniony był całą masą samochodów najrozmaitszych marek i typów, mających za sobą przeszłość nie gorszą od niejednego bohatera wojny światowej! Przechodziły one już najrozmaitsze trepanacje kadłubów, traciły wszystkie zęby w napędzie i skrzyni biegów. Niejeden domorosły artysta mechanik uczył się na nich jak nie należy naprawiać samochodu. Jakie więc wskazówki dawano klientom przed 90 laty?

Sugerowano, aby nie kupować modeli wyprodukowanych w niewielkiej liczbie egzemplarzy. Dlaczego? — Musiało coś się zadziać, skoro ich produkcja tak szybko się zakończyła — sugerował autor. Takie egzemplarze nawet dobrze utrzymane i prawie nowe, miały wartość dużo niższą od konkurencyjnych modeli. Także części zapasowe do takich samochodów dostać było znacznie trudniej, nawet w fabryce.

Drugim czynnikiem, na który autor zwracał uwagę, był wiek auta. W swoim poradniku twierdził, że wieku tego nie możemy poznać ze stanu nadwozia, gdyż to ostatnie mogło być doskonale odnowione lub nawet całkowicie zmienione. Dlatego też należało żądać od sprzedającego karty rejestracyjnej zwanej "pozwoleniem na prawo kursowania na drogach publicznych". W karcie tej wpisane było nazwisko właściciela i numer porządkowy z księgi rejestracji. Według tego numeru, w okręgowej dyrekcji robót publicznych, można było dojść jakiego typu jest dany pojazd i kiedy został po raz pierwszy zarejestrowany. "Jeżeli okaże się, że jest to samochód z demobilu, to mniej doświadczonym w samochodowym fachu radzę od razu przerwać pertraktacje, chyba że kupno następuje w solidnej firmie samochodowej, która ręczy pisemnie za stan maszyny i daje pełne gwarancje co do naprawy pewnych niedomagań, powstałych nie z winy szofera" — sugerował autor.

Według tzw. żółtej kartki (prawo kursowania samochodu) można było również sprawdzić numer silnika oraz numer podwozia. Były jednak sytuacje, kiedy sprzedawca nie dysponował takim dokumentem lub widoczne były na nim... ślady wymazywań. Wówczas fachowcy odradzali zakup auta.

Generalnie wartość samochodu zależała od kilku czynników: ceny nowego modelu oferowanego na rynku, stanu jego nadwozia, osprzętu oraz opinii, jaką dany model miał na rynku samochodowym. Już na tym przykładzie widać, że cena auta mogła się znacznie wahać, co jest zresztą widoczne i dziś. Niezmiennym pozostaje fakt, aby wszelkie objaśnienia sprzedawcy przyjmować z dużą rezerwą.
woj

Komentarze (0)

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB